niedziela, 29 grudnia 2013

Beskidy spontanicznie

   Tegoroczne plany sylwestrowenie nie były sprecyzowane co jest do nas niepodobne. Jakiś luźny pomysł na górską wędrówkę gdzieś się tam tlił zatem opuszczając Opole zabrałam niezbędny ekwipunek po cichu ciesząc się na pożegnanie starego roku wśród beskidzkich lasów. Plany się jednak wyklarowały gdy okazało się, że ryzykownie wybierać się na dłuższą wędrówkę schroniskowym szlakiem bo bacówki organizują zamknięte imprezy i okazałoby się, że nie mamy gdzie nocować. Stanęło na tym, że Sylwester spędzimy na potańcówce w znanym i bardzo miłym gronie, a ja musiałam do Opola wrócić po sukienkę i szpilki bo mając do dyspozycji ograniczone miejsce w plecaku upchnęłam łyżwy, górskie obuwie, zapas bielizny termo i zimowe softshellowe spodnie a na resztę zabrakło przestrzeni:)
  Jednakże okazało się, że nie tylko ja mam ochotę na herbatę w Beskidach zatem gdy Jurek dał mi pół godziny na przyszykowanie się do wyjazdu po 15 minutach byłam gotowa. Wyruszyliśmy jednak dość późno i w Wiśle byliśmy nieco przed 14. Rodzice Jurka zabrali samochód i pojechali do centrum a my obraliśmy cel - Barania Góra.
Spod Osiedla Borowiny nie prowadził żaden szlak na Baranią jednak po krótkiej naradzie postanowiliśmy, że nie opłaca się wyruszać do poczatku oznaczeń tylko kierując się mapą i jurkową intuicją podążyć przed siebie. 
Pierwszy dzień zimy dawno za nami a tu marcowa aura(gdzieś w okolicach Osiedla Bobrów)

   Początkowo Beskidy zaskoczyły nas brakiem śniegu jednakże okazało się to złudne bowiem w wyższych partiach było go aż nadto, a plusowe temperatury i intensywne słońce sprawiały, że zapadaliśmy się po kolana. Było ciepło - na tyle, że zupełnie wystarczająca była tylko koszulka termo (pomijając oczywiście nieodłączny element kobiecego stroju wyprawowego jakim jest sportowy stanik ;)
A ciut wyżej troszkę bardziej zimowo...

Beskidzkie bezdroża, na których, według Jurka, jak w raciborskiej Oborze, nie da się zgubić.

Po niecałych 2h marszu wyszliśmy na oznaczony szlak i magiczną tabliczkę: Barania Góra 10'
Zatem męska intuicja i górskie doświadczenie nie zawiodły :) Na szczycie wiało porządnie więc przed wejściem na "cudowną" metalową konstrukcję wypadało już założyć kurtkę. Szybkie spojrzenie "w świata cztery strony" ( i znów zanuciłam SDM, które z górami mi się nieodłącznie kojarzy) , błyskawiczne fotki, na których  niewiele już widać. Ale i tak urok fioletowego nieba i obraz słońca zachodzącego za horyzont zrobił na nas wrażenie. 

          Zachód słońca na Baraniej Górze

   Zadowoleni ruszyliśmy w drogę powrotną- tym razem, jak Pan Bóg przykazał, oznaczonym szlakiem przez Przysłop. Po jakiś 20 minutach marszu wyciągnięcie czołówek okazało się nieodzowne, wykorzystując przymusowy postój zjedliśmy po kawałku sernika popijając najpyszniejszą herbatą z termosu  ( jak to się dzieje, że w górach smaki i zapachy są o wiele intensywniejsze???). Część szlaku przebiegała strumykiem, którego chłód niebawem poczuliśmy w swoich butach. No cóż, obuwie nie jest odporne na przemakanie kiedy woda wlewa się od góry :) Zatem w blasku reflektorów i gwiazd doszliśmy do głównej drogi i przystanku Wisła Czarne "I" skąd odebrali nas Jurkowi rodzice.
   Było pięknie:) 4h marszu, zdobyty cel, dodatkowe atrakcje w postaci przemoczonych nóg i kilku poślizgów, gdzie nawzajem ratowaliśmy się z opresji ( i na szczęście nikt nie ucierpiał). I tak lekko się szło nie czując ciężaru wielkiego plecaka. Oj trzeba to koniecznie powtórzyć :)