Bloga zaniedbałam, pora nadrobić zaległości. Na szczęście tuż po podróży napisałam tekst, teraz nieco go tylko przeredagowałam. Ale opinie, wrażenia i entuzjazm...z relacji " na goraco" :).
O zdobyciu Mitikasa myślałam od
pierwszej chwili, gdy podnóża pasma Olimpu ujrzałam podczas pierwszej greckiej
wycieczki w 2012 roku. Wówczas zabrakło czasu ale od tamtej pory miałam, wraz z
Jurkiem, nadzieję tam wrócić i
zaatakować najwyższy szczyt Grecji. Początkowo był plan, że wyprawa będzie
dwudniowa- głównie ze względu na problemy komunikacyjne, ponieważ dojazd do Prioni
z Nei Pori nie był prosty i obfitowałby
w przesiadki. Jednakże w naszym pensjonacie spotkaliśmy trzyosobową rodzinkę,
która podobnie jak my zamierzała się wspiąć na Mitikas. I która, w odróżnieniu
od nas, nastawiła się na jednodniowy atak. Krótka rozmowa i zapadła decyzja o
wynajmie samochodu, która sprawiła, że plan ten był możliwy do realizacji.
Wyprawę na Mitikas planowaliśmy
na piątek, w środę poszliśmy do biura zapytać o wynajem samochodu jednak okazało
się że w najbliższym czasie nic nie mają. Auto dostaliśmy ostatecznie w sobotę
o godzinie 22. W niedzielę zatem czekała nas historyczna chwila:)
Żeby nie budzić dziewczyn z
pokoju spałam z chłopakami, w sumie ciężko tu mówić o spaniu - najpierw Wiki
tak walnął głową w ścianę, że wystraszona
hałasem przebudziłam się o 23 a potem to juz Jurek koncertował chrapaniem do
rana więc jak się zdrzemnęłam to najwyżej pół godziny. O 3.50 pobudka,
szykowanie kanapek, Jurka pakowanie(ja zrobiłam to wcześniej) i o 4.50
wyruszyliśmy w kierunku Litochoro a potem dalej do Prioni.
W pobliżu Nei Pori nie było
stacji, nie mogliśmy zatankować auta w sobotę wieczorem, myśleliśmy ze zrobimy
to po drodze. Dali nam Pandę bo tylko takie auto było na stanie. Wskaźnik
paliwa informował również, że będziemy jechać na rezerwie.
Po drodze mijaliśmy stacje
benzynowe ale żadna nie była czynna- tam nie ma stacji całodobowych!!!!
Dodatkowo dzieciak z auta dostał mdłości przez co musieliśmy się zatrzymać aby
nie zapaskudzić wypożyczonego samochodu. Do Prioni skąd mieliśmy wyjście na
szlak było 43km. Paliwa starczyło nam na 41 km...
Auto stanęło,
nie pozostało nam nic innego tylko zepchnąć je na pobocze i ruszyć w góry
zostawiając kłopot na potem (wzorem Scarlet, która na każdą niedogodność
reagowała " pomyślę o tym jutro")
Po 2 km
asfaltowej drogi ukazała się budka
sugerująca, że jesteśmy koło miejsca wyjścia na szlak. Była godzina 6.00, czołówki
były potrzebne tylko przez chwile a później już mogliśmy je schować. Po 20
minutach marszu kobieta z rodzinki - Ela poprosiła o przerwę. Popatrzyliśmy
zdziwieni bo planowaliśmy przystanki najwyżej co godzinę świadomi jak długa
trasa przed nami. I wtedy postanowiliśmy ze my pójdziemy swoim tempem i
poczekamy na nich w schronisku. Dojście do niego mi i Jurkowi zajęło ok 2,5
godziny. Im 3h10min. Po spotkaniu postanowiliśmy ze my pójdziemy już na Mitikas osobno i spotkamy sie przy samochodzie. I jeżeli nam sie uda wcześniej zejść
pomyślimy co zrobimy by zdobyć paliwo.
Spacer był męczący, słonce zaczęło
się przebijać więc zrobiło się gorąco. Małe plecaki nie przeszkadzały w marszu tym bardziej, że przy schronisku Jurek odciążył mnie z jednej butelki. Początkowo
było zielono i pięknie, im wyżej w góry tym roślinność stawała się bardziej
karłowata aż do praktycznie całego jej zaniku nie licząc kłujących traw.
Mijaliśmy sporo ludzi, kilkoro nas mijało i tak na zmianę. W trasie poznawałam
nowych ludzi z różnych krajów, kilka słów skąd i dokąd zmierzamy sprawiało że niektórzy robili
wielkie oczy. Na jednym z przystanków po zwyczajowym "hello" z innymi
turystami usłyszałam jak nastolatka mówi do mamy po polsku "ooo taki plecak chcę" wskazując na mój z wystającą rurką. A ja na to " nooo tak plecak z Polski,
z allegro:)" Zagadaliśmy do nich, oni szykowali się do zejścia bo wyższe
partie ich zniechęciły. Zapytawszy najpierw dokąd schodzą(do Prioni) wpadłam na
pomysł by zapytać czy jak im dam gotówkę to czy mogliby nam dowieźć paliwo i
zostawić przy aucie. Chciałam im dać 20 euro, nie zgodzili się, mówili ze wezmą
5 (benzyna po 1,8euro), że napełnią nam dwie butelki po wodzie mineralnej bo
tylko takie zbiorniki mają. W końcu wcisnęliśmy im 7 euro i ruszyliśmy dalej
przywdziawszy dodatkowe bluzy bo zrobiło się zimno od wiatru.
Okolice 2100m n.p.m czyli schroniska A na trasie E4 Masywu Olimpu
Zamiast wybrać łatwiejszy szlak
pod szczytami zaniosło nas na Skalę a stamtąd już roztoczył się widok na
mityczny tron Zeusa. Prowadziły do niego skaliste zbocza i zaczęła się pierwsza
w moim życiu tak długa wspinaczka. Szlo mi opornie bo pierwszy raz miałam do
czynienia z takim wyzwaniem. Kijki przytroczyłam do plecaka i z uwaga śledziłam
miejsca gdzie w miarę bezpiecznie mogę położyć nogę. W jednym krytycznym
momencie, gdy chciałam ustąpić komuś miejsca wspięłam się w takie miejsce gdzie
miałam tylko gołą wyślizganą ścianę i zero pomysłu co dalej. Jakimś cudem
utrzymałam się na rękach, uspokoiłam emocje i dość dużym wysiłkiem mocno
rozciągnęłam ciało do pierwszej widocznej podpory. Taka wędrówka zajęła nam
sporo czasu - jakieś 3h po skałach. Moment zwątpienia? Był gdy para co szła
przed nami mając przejść na ostatnią "prostą" pod Mitikasa cofnęła
się z drogi mówiąc ze po tej drugiej stronie jest bardzo, bardzo niebezpiecznie.
Jurek zapytał jak się czuję a jak dałam znak, że OK, ruszyliśmy dalej.
Faktycznie wspinaczka była nieco cięższa a eksponowania większe niż dotychczas
choć w sumie co za różnica czy spadnę na kamienie z 10 czy 15 metrów i tak się
zabiję:) Było też miejsce gdzie była jakąś taka 60cm szpara pod która była
wielka przepaść- tam musiałam skorzystać z pomocnej dłoni współtowarzysza. Na
skałach zauważyliśmy tez ze komuś spadł prowiant- wisiał smętnie na półce
skalnej, Jurek trochę ryzykując poszedł po niego a były w nim trzy nieco
strzaskane pomidory. Zimne, soczyste- przepyszne:):):) A później to już szczyt,
wielka radość i odpoczynek:)
20 min oddechu i droga powrotna tym samym szlakiem choć wspinaczka z powrotem łącznie z zejściem ze Skali zajęła mi już tylko 1,5h - chyba oswoiłam się z przestrzenią i skałkami. Owszem bolały nieco nadgarstki ale poza tym całkiem w porządku. Trasa do schroniska minęła błyskawicznie- wyprzedziliśmy wszystkich. W schronisku szybka zimna cola i marsz do samochodu. Oj tu już się dłużyło a Jurek wrednie śpiewał "ta droga jest bez końca, zupełnie bez znaczenia..." "ta droga długa jest...nie wiadomo czy ma kres..." :) Jak zeszliśmy na asfalt i po kolejnym zakręcie nie widziałam samochodu to zaczęłam pod nosem warczeć ze złości. Oj jak się te 2km dłużyły:) ale jak ujrzeliśmy auto i rodzinkę ulżyło- oni zadowoleni, że nas widza a nam w głowie kołatało się tylko jedno pytanie "jest paliwo????" jak potwierdzili , że zastali dwie napełnione butelki tuż przy kołach samochodu, byliśmy w 7 niebie;) Na 3 l paliwa spokojnie dojechaliśmy do Litochoro i tam dotankowaliśmy a potem ruszyliśmy w trasę powrotną. Na szlaku byliśmy 14h. Nasza współtowarzysząca rodzinka pół godziny krócej ale oni doszli tylko do podnoży Skali. Przecenili swoje możliwości mimo, iż myśleli że po wejściu na Rysy sa zaprawieni w boju.
Podsumowując: dotychczas była to najcięższa moja wyprawa, najtrudniejszy szlak no i te skałki... Tempo mieliśmy bardzo dobre i co najważniejsze najbardziej zaskoczyło mnie to, że następnego dnia obyło sie bez zakwasów:):);) Wróciliśmy do domku, dziewczyny dały nam obiadokolację przy której zasypiałam. Łyk wina dopełnił wszystkiego. O 23 byłam już w łóżku, zmęczona ale szczęśliwa:)
Trudy trekkingu z elementami wspinaczki wysokogórskiej wynagrodzone przez niesamowity widok. Zeus łaskawie odsłonił chmury zasnuwające niebo ukazując zarówno połacie lądu jak również Morza Egejskiego:) Cudnie:)
Grecki szczyt szczytów- Mitikas (2917m n.p.m)
20 min oddechu i droga powrotna tym samym szlakiem choć wspinaczka z powrotem łącznie z zejściem ze Skali zajęła mi już tylko 1,5h - chyba oswoiłam się z przestrzenią i skałkami. Owszem bolały nieco nadgarstki ale poza tym całkiem w porządku. Trasa do schroniska minęła błyskawicznie- wyprzedziliśmy wszystkich. W schronisku szybka zimna cola i marsz do samochodu. Oj tu już się dłużyło a Jurek wrednie śpiewał "ta droga jest bez końca, zupełnie bez znaczenia..." "ta droga długa jest...nie wiadomo czy ma kres..." :) Jak zeszliśmy na asfalt i po kolejnym zakręcie nie widziałam samochodu to zaczęłam pod nosem warczeć ze złości. Oj jak się te 2km dłużyły:) ale jak ujrzeliśmy auto i rodzinkę ulżyło- oni zadowoleni, że nas widza a nam w głowie kołatało się tylko jedno pytanie "jest paliwo????" jak potwierdzili , że zastali dwie napełnione butelki tuż przy kołach samochodu, byliśmy w 7 niebie;) Na 3 l paliwa spokojnie dojechaliśmy do Litochoro i tam dotankowaliśmy a potem ruszyliśmy w trasę powrotną. Na szlaku byliśmy 14h. Nasza współtowarzysząca rodzinka pół godziny krócej ale oni doszli tylko do podnoży Skali. Przecenili swoje możliwości mimo, iż myśleli że po wejściu na Rysy sa zaprawieni w boju.
Podsumowując: dotychczas była to najcięższa moja wyprawa, najtrudniejszy szlak no i te skałki... Tempo mieliśmy bardzo dobre i co najważniejsze najbardziej zaskoczyło mnie to, że następnego dnia obyło sie bez zakwasów:):);) Wróciliśmy do domku, dziewczyny dały nam obiadokolację przy której zasypiałam. Łyk wina dopełnił wszystkiego. O 23 byłam już w łóżku, zmęczona ale szczęśliwa:)
Najwyższy szczyt Polski za mną, najwyższy szczyt Grecji również... Pora chyba przejść Orlą Perć. A Mitikas był próbą generalną :D
Ps. Zdjęcia dodam jak je odnajdę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz