Majówki rok
temu były dwie. Pierwszą spędziłam z Dagmarą w Krakowie głównie na jedzeniu
(Festiwal FoodTrucków, knajpa gruzińska, vege i świetna pizzeria ), choć na
jeden dzień wyrwałyśmy się w okolice Bielska. Była to krótka wyprawa, ponieważ
kolega nam towarzyszący zaniemógł i wróciłyśmy do jej mieszkania . Zatem więc
korzystając z wolnego związanego z Bożym Ciałem postanowiłam pozwiedzać trochę Polskę
na rowerze.
Zwerbowałam Tomka i Magdę i
zaproponowałam wyjazd do Doliny Baryczy. Trasa nie była moim autorskim
pomysłem- zainspirowałam się
szczegółowym opisem innej wycieczki http://www.narowerze.pttk.pl/node/189.
W odróżnieniu
od autora powyższego wpisu, zważywszy na nasze dość skromne doświadczenie
rowerowe postanowiliśmy trasę podzielić na dwa etapy i przenocować gdzieś po
drodze. Wyprawę rozpoczęliśmy w Opolu, wsiadając do pociągu, który zawiózł nas
do Wrocławia a następnie kolejnego, z którego wysiedliśmy w Żmigrodzie około
godziny 10. Pogoda była dość niepewna, zachmurzone niebo ale z pozytywnym
zacięciem zaczęliśmy pedałować. Już chwilę później wjechaliśmy do parku z
ruinami zamku. Widok był wyjątkowy jednakże strach przed deszczem i rozsądek
nakazał nam z powrotem wskoczyć na siodełko by kontynuować podróż. Czerwonym
rowerowym szlakiem ruszyliśmy przed siebie mijając Żmigródek i Gatkę aż do Rudy
Sułkowskiej. Warto wspomnieć, że trasa od Gatki do Olszy prowadziła przez
piaszczystą drogę w lesie. Tempo znacznie nam spadło, dużo wysiłku kosztowało
utrzymanie kierownicy. Czuliśmy się prawie tak, jakbyśmy jechali bałtyckim wybrzeżem.
Na szczęście resztę trasy do Rudy Sułowskiej pokonaliśmy bez przesadnego
wysiłku. Dalej drogi okazały się równie
przyjemne i nieuczęszczane - doprowadziły nas do
Milicza, do którego
wjechaliśmy przez pachnący różanecznikami park pałacowy ( pałac pięknie
odrestaurowano, a w jego wnętrzu mieści się obecnie Technikum Leśne).
![]() |
Stawy Milickie, piękno przyrody |
To właśnie w Miliczu
ustanowiliśmy kres pierwszego etapu podróży. Początkowo załatwiałam nocleg w
Schronisku Młodzieżowym natomiast dzień przed wyjazdem zarządca odmówił nam
rezerwacji kierując do hotelu pracowniczego. Warunki wystarczające, nasze
rowery zostały zamknięte osobno, co pozwoliło wierzyć, że dotrwają do dnia
następnegoJ .
Po chwili odpoczynku, tym razem bez rowerów poszliśmy obejrzeć okolicę. Trzeba
przyznać, że miasteczko było niezwykle urokliwe. Fantastycznie wykorzystane
pieniądze unijne, wyciągnięte na piedestał lokalne skarby – tego mogłaby się od
Milicza uczyć niejedna gmina kraju. Wielkie akwarium, w którym pływały ryby
milickich stawów, uroczy rynek z aleją siatkarskich gwiazd, pałac, fajne place
zabaw, genialne trasy rowerowe- całkiem niezłe miejsce na weekendowy wypad
rodzinny.
Tym razem reklama nie kłamała :)
Wspaniale oznaczone atrakcje turystyczne
![]() |
Tuż przy wieży widokowej |
Następnego
dnia ruszyliśmy w kierunku Odolanowa zahaczając o Wieżę Obserwacyjną Ptaków
Niebieskich w Grabownicy. Pogoda była super. Nie za ciepło, nie za zimno,
bezdeszczowo. Dzięki temu kolejne
kilometry uciekały spod nóg. Jednak po jakimś czasie najszczuplejszej Madzi
tyłek zaczął odmawiać współpracy. Mimo niedogodności zacisnęła zęby i nasze
tempo było całkiem niezłe. A zważywszy na to, że przed wycieczką jej jednorazowy wypad rowerowy nie przekraczał raczej 30 km pokonanie w sumie ok 150km przez dwa dni
było nie lada wyzwaniem. Tuż przed Ostrowem Wielkopolskim przeżyliśmy chwile
grozy, ponieważ nieco zgubiliśmy szlak ( nie mieliśmy mapy, prócz wydrukowanych
– niestety na czarno-biało -fragmentów z internetu) i baliśmy się, że nie zdążymy
na pociąg powrotny do domu. Na szczęście spory zapas czasu pozwolił nam dotrzeć
do dworca ponad godzinę przed odjazdem więc mieliśmy czas by w pobliskim parku
odpocząć, zjeść lody i napić się cydru przed czekającą nas drogą do Opola.
Następnego
dnia gdy z Tomkiem wstaliśmy postanowiliśmy pojechać do Decathlonu po spodenki
z pampersem dla niego. Najprawdopodobniej uchroniło mnie to przed niechybną
śmiercią, ponieważ gdy obudziła się Magda nie byłam w jej zasięgu. Wyprawa okazała
się wspaniałą przypominajką o istnieniu niektórych mięśni. Na szczęście zakupy
nam się przedłużyły a moja urocza współlokatorka pojechała w tym czasie do swoich rodziców na
dalszą rekonwalescencjęJ
Mimo tych drobnych niedogodności cała trójką postanowiliśmy to jeszcze nie raz
powtórzyć, szczególnie, że dla naukowca-biologa, jakim jest Magda, Dolina
Baryczy okazała się nie tylko fantastycznym miejscem wypoczynku ale również możliwością
ciekawych badań terenowych.
A następnego dnia wraz z Tomkiem postanowiłam pojechać do Raciborza...Rowerem:) I deszcz, którego uniknęliśmy w Dolinie Baryczy złapał nas w Zdzieszowicach:) Efektem było 40-kilometrowe pedałowanie w ulewie. Lecz gdy dotarliśmy ( o zgrozo! do bezdeszczowego) Raciborza widok zdziwionej mamy na balkonie wynagrodził wszystkie trudy. 93 km w nogach by przyjechać na spóźniony Dzień Matki:) Było warto!
A następnego dnia wraz z Tomkiem postanowiłam pojechać do Raciborza...Rowerem:) I deszcz, którego uniknęliśmy w Dolinie Baryczy złapał nas w Zdzieszowicach:) Efektem było 40-kilometrowe pedałowanie w ulewie. Lecz gdy dotarliśmy ( o zgrozo! do bezdeszczowego) Raciborza widok zdziwionej mamy na balkonie wynagrodził wszystkie trudy. 93 km w nogach by przyjechać na spóźniony Dzień Matki:) Było warto!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz