poniedziałek, 8 maja 2017

Dolina Baryczy 27-28.05.2016

Majówki rok temu były dwie. Pierwszą spędziłam z Dagmarą w Krakowie głównie na jedzeniu (Festiwal FoodTrucków, knajpa gruzińska, vege i świetna pizzeria ), choć na jeden dzień wyrwałyśmy się w okolice Bielska. Była to krótka wyprawa, ponieważ kolega nam towarzyszący zaniemógł i wróciłyśmy do jej mieszkania . Zatem więc korzystając z wolnego związanego z Bożym Ciałem postanowiłam pozwiedzać trochę Polskę na rowerze.
Zwerbowałam Tomka i Magdę i zaproponowałam wyjazd do Doliny Baryczy. Trasa nie była moim autorskim pomysłem- zainspirowałam się  szczegółowym opisem innej wycieczki http://www.narowerze.pttk.pl/node/189.
W odróżnieniu od autora powyższego wpisu, zważywszy na nasze dość skromne doświadczenie rowerowe postanowiliśmy trasę podzielić na dwa etapy i przenocować gdzieś po drodze. Wyprawę rozpoczęliśmy w Opolu, wsiadając do pociągu, który zawiózł nas do Wrocławia a następnie kolejnego, z którego wysiedliśmy w Żmigrodzie około godziny 10. Pogoda była dość niepewna, zachmurzone niebo ale z pozytywnym zacięciem zaczęliśmy pedałować. Już chwilę później wjechaliśmy do parku z ruinami zamku. Widok był wyjątkowy jednakże strach przed deszczem i rozsądek nakazał nam z powrotem wskoczyć na siodełko by kontynuować podróż. Czerwonym rowerowym szlakiem ruszyliśmy przed siebie mijając Żmigródek i Gatkę aż do Rudy Sułkowskiej. Warto wspomnieć, że trasa od Gatki do Olszy prowadziła przez piaszczystą drogę w lesie. Tempo znacznie nam spadło, dużo wysiłku kosztowało utrzymanie kierownicy. Czuliśmy się prawie tak, jakbyśmy jechali bałtyckim wybrzeżem. Na szczęście resztę trasy do Rudy Sułowskiej pokonaliśmy bez przesadnego wysiłku.  Dalej drogi okazały się równie przyjemne i nieuczęszczane - doprowadziły nas do 
Milicza, do którego wjechaliśmy przez pachnący różanecznikami park pałacowy ( pałac pięknie odrestaurowano, a w jego wnętrzu mieści się obecnie Technikum Leśne).

Stawy Milickie, piękno przyrody
To właśnie w Miliczu ustanowiliśmy kres pierwszego etapu podróży. Początkowo załatwiałam nocleg w Schronisku Młodzieżowym natomiast dzień przed wyjazdem zarządca odmówił nam rezerwacji kierując do hotelu pracowniczego. Warunki wystarczające, nasze rowery zostały zamknięte osobno, co pozwoliło wierzyć, że dotrwają do dnia następnegoJ . Po chwili odpoczynku, tym razem bez rowerów poszliśmy obejrzeć okolicę. Trzeba przyznać, że miasteczko było niezwykle urokliwe. Fantastycznie wykorzystane pieniądze unijne, wyciągnięte na piedestał lokalne skarby – tego mogłaby się od Milicza uczyć niejedna gmina kraju. Wielkie akwarium, w którym pływały ryby milickich stawów, uroczy rynek z aleją siatkarskich gwiazd, pałac, fajne place zabaw, genialne trasy rowerowe- całkiem niezłe miejsce na weekendowy wypad rodzinny.


 Tym razem reklama nie kłamała :)



Wspaniale oznaczone atrakcje turystyczne


Tuż przy wieży widokowej
Następnego dnia ruszyliśmy w kierunku Odolanowa zahaczając o Wieżę Obserwacyjną Ptaków Niebieskich w Grabownicy. Pogoda była super. Nie za ciepło, nie za zimno, bezdeszczowo. Dzięki temu  kolejne kilometry uciekały spod nóg. Jednak po jakimś czasie najszczuplejszej Madzi tyłek zaczął odmawiać współpracy. Mimo niedogodności zacisnęła zęby i nasze tempo było całkiem niezłe. A zważywszy na to, że przed wycieczką jej jednorazowy wypad rowerowy nie przekraczał raczej 30 km  pokonanie w sumie ok 150km przez dwa dni było nie lada wyzwaniem. Tuż przed Ostrowem Wielkopolskim przeżyliśmy chwile grozy, ponieważ nieco zgubiliśmy szlak ( nie mieliśmy mapy, prócz wydrukowanych – niestety na czarno-biało -fragmentów z internetu) i baliśmy się, że nie zdążymy na pociąg powrotny do domu. Na szczęście spory zapas czasu pozwolił nam dotrzeć do dworca ponad godzinę przed odjazdem więc mieliśmy czas by w pobliskim parku odpocząć, zjeść lody i napić się cydru przed czekającą nas drogą do Opola.

Następnego dnia gdy z Tomkiem wstaliśmy postanowiliśmy pojechać do Decathlonu po spodenki z pampersem dla niego. Najprawdopodobniej uchroniło mnie to przed niechybną śmiercią, ponieważ gdy obudziła się Magda nie byłam w jej zasięgu. Wyprawa okazała się wspaniałą przypominajką o istnieniu niektórych mięśni. Na szczęście zakupy nam się przedłużyły a moja urocza współlokatorka pojechała w tym czasie do swoich rodziców na dalszą rekonwalescencjęJ Mimo tych drobnych niedogodności cała trójką postanowiliśmy to jeszcze nie raz powtórzyć, szczególnie, że dla naukowca-biologa, jakim jest Magda, Dolina Baryczy okazała się nie tylko fantastycznym miejscem wypoczynku ale również możliwością ciekawych badań terenowych.
A następnego dnia wraz z Tomkiem postanowiłam pojechać do Raciborza...Rowerem:) I deszcz, którego uniknęliśmy w Dolinie Baryczy złapał nas w Zdzieszowicach:) Efektem było 40-kilometrowe pedałowanie w ulewie. Lecz gdy dotarliśmy ( o zgrozo! do bezdeszczowego) Raciborza widok zdziwionej mamy na balkonie wynagrodził wszystkie trudy. 93 km w nogach by przyjechać na spóźniony Dzień Matki:)  Było warto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz