Od dawna Ania, kuzynka mojego dobrego kolegi Lesia, chciała
pochodzić po polskich Tatrach. Na co dzień zamieszkuje i pracuje w Niemczech
więc tym trudniej było zgrać nasze terminy i dodatkowo wstrzelić się w dobrą
pogodę. Ale udało się i w trójkę spakowaliśmy plecaki po czym
wyruszyliśmy w stronę Zakopanego. Plan był prosty – Czerwone Wierchy.
Postanowiliśmy przejść trasą krótszą ale z utrudnieniem od razu na Małołączniak
bo do Gronika, skąd prowadził szlak, było łatwiej wrócić po auto dnia
następnego;).
Wyjechaliśmy nocą by w godzinach porannych zacząć naszą
wędrówkę. Zaopatrzeni w plecaki z ekwipunkiem noclegowym ruszyliśmy niebieskim
szlakiem.
![]() |
Pogoda zachęcająca do wędrówki |
Mimo niewyspania szło się całkiem nieźle-
szczególnie gdy w okolicach Kobylarzowego Żlebu zjedliśmy dania instant zalane
wodą z termosu, który zmieścił się w moim bagażu. Posileni jakże wartościowym
posiłkiem ;) nie przestraszyliśmy się kilku łańcuchów jakie spotkaliśmy po
drodze…
![]() |
Na szlaku, tuż po posiłku |
No prawie się nie przestraszyliśmy- w jednym momencie
gdy Ania z Leszkiem weszli wyżej, ja przepuściłam kilka osób schodzących. Gdy ruch
się nieco odkorkował zaczęłam swoje wejście. I wtedy jakiś nieuważny turysta
powyżej zepchnął stopą duży kamień. Poczułam tylko powiew ale Leszek
stwierdził, że oni u góry widzieli, że ów głaz minął mój bark dosłownie
o kilkanaście centymetrów. Na szczęście nic się nie stało dzięki czemu mogliśmy
kontynuować marsz. W międzyczasie całkiem niezła, dość słoneczna pogoda zaczęła
się zmieniać. Coraz większe zachmurzenie, coraz silniejszy wiatr.
Na szczytach, na czerwonym szlaku, wiało już tak potężnie,
że czasem musieliśmy kucać żeby nas nie zrzuciło. Szczególnie zagrożony był
Lesiu, który przy plecaku miał przypięte dwie karimaty- swoją i Ani. Jak powiał
wiatr i Leszek potknąwszy się uniósł ręce to już myślałam, że po chłopie. Na
szczęście wyszedł cało z opresji choć to zdarzenie nie spłynęło po nim jak po
kaczce bo jego kroki stały się jednak znacznie ostrożniejsze.
![]() |
Czasami pogoda odsłaniała to i owo... |
Po jakimś czasie zaczęła nas też atakować marznąca mżawka jednakże gdy zaczęliśmy schodzić zielonym szlakiem w kierunku Hali Kondratowej pogoda wyraźnie zaczęła się poprawiać. Na miejscu zjedliśmy ciepłe zupy i uprosiliśmy Panią by pomimo pełnego obłożenia schroniska pozwoliła nam zostać na noc. Uzyskawszy jej zgodę znaleźliśmy jeszcze siłę i ochotę na partyjkę planszówki krajoznawczej zapraszając do zabawy poznaną w schronisku turystkę. Około 21 atmosfera zaczęła się zagęszczać co wyraźnie dało znak do szukania sobie miejsca noclegowego. Dorwaliśmy miejscówkę przy piecu gdzie zapakowani w śpiwory, na karimatach zasnęliśmy zmęczeni nie tylko trasą ale i doznaniami, których przyroda nam nie oszczędziła.
Następnego dnia wypoczęci i zachęceni piękną pogodą szybko zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na spotkanie ze Śpiącym Rycerzem. Mimo początku września udało nam się wejść na szczyt bez stania w kilometrowych kolejkach.
![]() |
Najsłynniejszy wabik piorunów |
![]() |
Leszkowe zejście po odwiedzinach u Śpiącego Rycerza |
Po krótkim posiłku i rozkoszowaniu się widokami zimny wiatr przekonał nas do
odwrotu. I stamtąd wędrowaliśmy w dół wybierając czerwony szlak do Przełęczy na
Grzybowcu a następnie żółty/niebieski szlak, którym zeszliśmy do Gronika.
Kwaśnica na jagnięcinie
![]() |
Pierogi "prawie" ruskie
|
Wyprawa była udana i pełna niespodzianek a w nagrodę za pokonany dystans
pojechaliśmy na kwaśnicę i pierogi do Restauracji Zakopiańskiej by następnie
wyruszyć w stronę Opola.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz